16 września 2014

krzyk

"Na wyspach Salomona, na południowym Pacyfiku, tubylcy stosują niezwykłą metodę obalania drzew. Jeśli drzewo jest zbyt duże, żeby je ściąć siekierą, zwalają je - wrzeszcząc na nie. Ludzie z lasu obdarzeni specjalnymi właściwościami wspinają się o świcie na drzewo i nagle jednocześnie krzyczą na nie ze wszystkich sił. I robią to tak przez trzydzieści dni. Aż drzewo umiera i pada. Istnieje teoria, że wrzask zabija Ducha drzewa. Wedle tubylców to zawsze odnosi skutek.
Ach, te biedne naiwne dzikusy. Takie dziwaczne zabobony z dżungli. Krzyczeć na drzewa, też coś! Jakie to prymitywne. Robią to tylko dlatego, że nie znają zdobyczy współczesnej techniki i nie są odpowiednio wykształceni.

A ja? Ja krzyczę na swojego męża, dzieci. I krzyczę przez telefon i podczas koszenia trawy. Krzyczę na telewizję i na gazety, i na radio. Nieraz zdarzało się mi się nawet wygrażać niebu zaciśniętą pięścią i krzyczeć. Mój sąsiad wrzeszczy często na swoją rodzinę i na samochód. Tego lata słyszałam, jak darł się przez całe popołudnie na składaną drabinkę.
My, współcześni ludzie, uprzejmi, wykształceni, krzyczymy na ruch samochodowy i na sędziów sportowych, i na rachunki, i na banki, i na różne urządzenia, zwłaszcza na urządzenia. Najczęściej krzyczymy na różne sprzęty domowe i na członków rodziny. Krzyczymy tak długo, aż dusza ludzka się poddaje…
Bo kije i kamienie mogą połamać nasze kości, ale słowa mogą złamać nasze serca…"

R.Fulghum